wtorek, 12 października 2021


 



















15 października 2021r. godz. 18.00

Zapraszamy!!!!!!!!!

Musimy dalej wędrować

- o poezji Macieja Greli

 

Jest taki przejmujący wiersz Barańczaka zatytułowany: „Jeżeli porcelana to wyłącznie taka”, którego końcówka  poraża: „czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy / w świecie / czuł się jak u siebie w domu”.

Jest w tym wierszu wszystko, czego można się bać i przed czym chce się uciekać: poczucie beznadziei, opuszczenia, samotności, obcości, kruchości, braku jakiejś siły wyższej, której można zawierzyć. Jest kompletna bezdomność, na jaką skazuje nas świat. I cioranowski ciemny smutek, przed którym uciec nie sposób, bo jest tylko on, wszechogarniający.

 Świat w wierszu Barańczaka nie ma nam do zaoferowania niczego, poza wyniszczającą daremnością i absolutną pewnością determinizmu, wynikającą z podwójnego zaprzeczenia i użycia wielkiego kwantyfikatora: „nie będziesz nigdy”.

Gdyby był na świecie tylko ten jeden wiersz, ludzie rodziliby się i chwilę po opanowaniu nauki czytania i pisania popełniali zbiorowe samobójstwo – jak lemingi – bo po cóż żyć, jeśli karty już od samego początku rozdane, i w zasadzie są to najniższe blotki: „nie będziesz nigdy w świecie czuł się jak u siebie w domu”.

 Dlaczego o tym piszę, dlaczego wspominam akurat teraz Barańczaka? Bo tych kilka wierszy podróżnych, ta mikroopowieść poetycka – zapis tatrzańskiej wędrówki – jest jak antidotum na ową Barańczakową rozpacz i totalną alienację. To właśnie zapis podróży do świata, gdzie można czuć się jak u siebie, doświadczać zachwytu, spokoju, harmonii i przekonania o celowości i ładzie, który przepaja wszystko wokół.

 Może sformułowanie „zapis podróży” nie jest najszczęśliwsze. Bardziej chyba odpowiednie i przystające do intencji Autora wydaje się być: „opisanie / opisywanie świata”. Przecież w wezwaniu „mój kontynencie dłoni / co sypiesz ziarna / opisz / trawy połonin miedziany ślad / skrót światła” przebłyskuje twarz, dłoń niegdysiejszego kartografa, nanoszącego na białe mapy zarysy odkrywanych ziem.

 Przyglądamy się więc i temu światu, i opisującemu ów świat podróżnikowi, który z doświadczania świata zdaje relację. Ale czy tylko z doświadczania? Takie ustawienie podróżniczej perspektywy byłoby niesprawiedliwe, umniejszające wędrowca, który wszakże nie tylko patrzy i opisuje: jego doświadczanie rzeczywistości, filtrowane przez sposób widzenia / patrzenia, tworzy ją na nowo. Opisanie świata staje się tu aktem kreacjonizmu: powołującego do życia – czy może kierującego snop światła na coś, co czekało w mroku, by zostać stamtąd wydobytym na powierzchnię – świat stanowiący wypadkową rzeczywistości i czułego na jej piękno oka. To świat, z którego przybywa „krojczy liści”, gdzie „ze skorupek wyskakują kurczęta chmur” a „nieme łabędzie śniegu słońce podrywa do lotu”, gdzie „kamień świeci gniazdami gnejsów”. Jak pięknie zaciera się granica między tym, co rzeczywiste, a tym co wyobrażone, „zmyślone”; jak staje się płynna. „Zmyślam was teraz / bonzaje kosodrzewin / uczynionych z halnego wiatru / i igieł zielonych”. „Zmyślenie” staje się widomym świadectwem wejścia w pejzaż, najpełniejszej – z możliwych – obecności.

Kartograf opisuje, ale i sam – przez tworzony przez siebie opis – zostaje opisany. I nie ma w tym sprzeczności. Jak celnie to wejście w pejzaż, będące ukoronowaniem  podróżowania w zgodzie ze sobą i w zgodzie z Naturą, ujął wcześniej Leopold Staff w wierszu „Wieczór”. Nie mogę oprzeć się pokusie zacytowania go w tym miejscu, bo czytając ten krótki pięciowers, widziałam też spokojną i zapatrzoną w przestrzeń twarz Autora tatrzańskiej podróży:

 Leżę na łodzi

W wieczornej ciszy

Gwiazdy nade mną

Gwiazdy pode mną

I gwiazdy we mnie

 Szczególnie mocno ze Staffowym „Wieczorem” współbrzmi Grelowe: Nie chciej być zawsze / starczy być chwilą.

 Nierzadka zatem jest „podróżnych” wierszach Macieja Greli kategoria uczestniczenia na zasadzie mocno i wyraźnie zaakcentowanej obecności w świecie.  Można to chyba określić jako rodzaj zespolenia się ze światem, wniknięcia weń wszelkimi możliwymi zmysłami, czego efektem są właśnie wiersze bardzo sensualne, stworzone z dotykania, smakowania świata, odbierania go wszystkimi zmysłami, nie tylko wzrokiem („podałaś mi garść wody”, „rozpraszam okruszki biszkopta”, „słuchanie pieśni”, „z estymą patrzę na pobliską łąkę”).

Ale bycie obecnym to także rodzaj dystansowania się, przyjmowania perspektywy obserwatora: „z niewidzialnej nici pajączek / na tle cyrku nieba / próbuje złowić treść łątki / nie pomagam / ale / i nie przeszkodzę”. Ta strategia przeradza się w akceptację, zgodę na kształt świata. Nie pomagam ale i nie przeszkodzę – to rodzaj współuczestniczenia, które nie rezerwuje dla siebie pierwszego planu, miejsca w pierwszym rzędzie. Nie ma uzurpacji mocy sprawczej. Jest korne pochylenie głowy przed porządkiem rzeczy.

 Obecność Greli jest możliwa dzięki przekroczeniu i odrzuceniu Barańczakowego poczucia obcości, braku przynależności. Barańczak przestrzega: „nie będziesz nigdy w świecie czuł się jak u siebie w domu”, a Grela z poczuciem bezpieczeństwa wchodzi w ten świat, ze słowami „otwórz szeroko okno”, pomimo zastrzeżenia: „nikt nas tu nie zaprosił”. Zaproszenie nie jest potrzebne, kiedy jesteśmy u siebie; tam, gdzie i tak przynależymy, nikt nie żąda okazania biletu wstępu.

 Co ciekawe, poczucia bezpieczeństwa nie zaburza nawet brak pewności. Paradoksalnie pewność nie jest tu do niczego potrzebna: w wierszu „Żywi je mleko śniegu”, w przepięknej końcowej strofie:

 jakie widoki na przyszłość

ma sarna górska

nie wiem

niech skacze niech się mnoży

niech ją pozdrowi

gwasz dolin

 Autor-Podróżnik pozwala sobie na niewiedzę, wyraża na nią pełną zgodę. To zwyczajne „nie wiem”, które w dzisiejszym świecie, zagonionym i zadyszanym w pościgu za wyspecjalizowaną fragmentaryczną wiedzą, nie przekładającą się w żaden sposób na wiarygodny obraz całości, jest świadectwem przekraczania granic własnego ego. Zamiast pozyskiwania informacji i budowania banku danych – czuła, pełna życzliwości obserwacja, empatia i zgoda na współuczestnictwo. Na tych samych prawach. Może tylko tyle i aż tyle wystarczy, żeby „poczuć się jak w domu”? Aby zdobyć pewność, że „idziesz w dobrym kierunku”? Trzykrotne, nieomal modlitewne wołanie – zaklęcie kierowane  w stronę sarny, będące rejestrem dobrych życzeń: „niech skacze, nich się mnoży, niech ją pozdrowi gwasz dolin”, jest odpowiedzią na bliskość, piękno i stanowi głos serca.

 Nie wiedza zatem – a rozumienie, które jest dzieckiem uwagi i zachwytu nad światem, medytacją nad urodą stworzenia. Jak w innym utworze dotykającym sedna podróżowania i przelotnej obecności w świecie. Mam tu na myśli  „Modlitwę Pana Cogito – podróżnika” Zbigniewa Herberta i wersy:

Panie, dziękuję Ci, że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny

[…]

Pozwól o Panie […] żebym rozumiał innych ludzi inne języki i inne cierpienia.

 Tę uwagę i rozumienie odnajdujemy u Greli także w wierszu „Mowa wołu uboga” z jedną z najbardziej wzruszających wykładni modlitwy, jaką zdarzyło mi się spotkać.

Kiedy do głosu dochodzi nasze ego, wypychając się przed szereg – modlitwa staje się koncertem życzeń. Kiedy pozwalamy, aby rzeczy działy się zgodnie z porządkiem i zamysłem większym od nich – modlitwa zmienia się w afirmację, w głoszenie piękna świata i stworzenia. Chwilami oniryczne i zarazem mocno osadzone na ziemi są te tatrzańskie liryki, z „wieczorną wokalizą dwóch krów / przemieszaną / z postronnym dźwiękiem / dzwonków”; odnajdujące dla siebie przestrzeń, w której jest równowaga, harmonia – gdzieś „między ziemią i niebem / jedyną pewną granicą”, jak pisze Grela w wierszu „To my”.

W którymś momencie ta podróż staje się Podróżą o wiele większą, czy może raczej można by to ująć tak: staje się jednym z etapów Podróży, wędrówki, która została nam wyznaczona i od nas tak naprawdę zależy, jaką przybierze formę; czy będziemy w niej widzieć wygnanie, czy nie do końca odgadnioną konieczność, której istoty i charakteru – póki co – nie jesteśmy w stanie odczytać. Credo  podmiotu lirycznego Macieja Greli, spotkanego na trasie, gdzieś między jednym wierchem a drugim, na szlaku schodzącym ku dolinie, jest proste:

 musimy dalej wędrować

brzegiem morskiego oka

jedyną pewną granicą

między ziemią i niebem

(„To my”)

 Jak mocno i pewnie wybrzmiewa tu pewność dotycząca celowości. Na tej granicy między niebem a ziemią jesteśmy mocno osadzeni, żyjemy. Jesteśmy obecni a obecność zobowiązuje, nawet jeśli Autor kreśli przewrotny obraz w zamykającym mikrocykl wierszu „Jak tak można”, rysujący pokusę powrotu do domu „i w cieniu maku śnienia podróży”.

Tak wyraźna opozycja obecności / ucieczki w sen, przytomności / zobojętnienia zmysłów makowym cieniem – przypomina dwa ramiona drogowskazu, kierującego w dwa przeciwległe miejsca.

 Sen jest tylko snem.

Wędrówka, droga jest granicą między ziemią i niebem, ale i miejscem spotkania, połączenia. Może jest po to, aby każdy nasz krok był kolejnym szwem ściegu, który został nam zadany do wykonania. Swego rodzaju praca, żeby połączyć to, co wydawało się oddzielone; przywrócić stan Harmonii i jedności między niebem a ziemią. Każdy ludzki gest: współczucia, zachwytu, współcierpienia, rozumienia – łączy, zabliźnia to, co rozdzielone. Sen leczy ego, ale nie leczy świata.

 Zaczęłam od Barańczaka i jego pesymizmu; lekiem nań jest świat i jego piękno, piękno stworzenia, Harmonia, która – jeśli pozwolisz światu mówić do siebie – sprawi, że „będziesz zawsze w świecie czuł się jak u siebie w domu”. Wiersze tatrzańskie Macieja Greli są zapisem takiego właśnie odczucia, kojącego rodzaju obecności. Nie obiecują natychmiastowej nagrody, gór złota; lojalnie uprzedzają: „Nie chciej być zawsze. Starczy być chwilę”. Ale to właśnie chwila jest odpowiednią miarą czasu, żeby przewlec igłę i uczynić krok do zespolenia kolejnym pociągnięciem dwóch rozdzielonych brzegów – materii, świata, ziemi i nieba.

 Ewa Kujawska