- o poezji Macieja
Greli
Jest taki przejmujący
wiersz Barańczaka zatytułowany: „Jeżeli porcelana to wyłącznie taka”, którego
końcówka poraża: „czy nikt ci nie
powiedział, że nie będziesz nigdy / w świecie / czuł się jak u siebie w domu”.
Jest w tym wierszu
wszystko, czego można się bać i przed czym chce się uciekać: poczucie
beznadziei, opuszczenia, samotności, obcości, kruchości, braku jakiejś siły
wyższej, której można zawierzyć. Jest kompletna bezdomność, na jaką skazuje nas
świat. I cioranowski ciemny smutek, przed którym uciec nie sposób, bo jest
tylko on, wszechogarniający.
Świat w wierszu
Barańczaka nie ma nam do zaoferowania niczego, poza wyniszczającą daremnością i
absolutną pewnością determinizmu, wynikającą z podwójnego zaprzeczenia i użycia
wielkiego kwantyfikatora: „nie będziesz nigdy”.
Gdyby był na świecie
tylko ten jeden wiersz, ludzie rodziliby się i chwilę po opanowaniu nauki
czytania i pisania popełniali zbiorowe samobójstwo – jak lemingi – bo po cóż
żyć, jeśli karty już od samego początku rozdane, i w zasadzie są to najniższe
blotki: „nie będziesz nigdy w świecie czuł się jak u siebie w domu”.
Dlaczego o tym piszę,
dlaczego wspominam akurat teraz Barańczaka? Bo tych kilka wierszy podróżnych,
ta mikroopowieść poetycka – zapis tatrzańskiej wędrówki – jest jak antidotum na
ową Barańczakową rozpacz i totalną alienację. To właśnie zapis podróży do
świata, gdzie można czuć się jak u siebie, doświadczać zachwytu, spokoju,
harmonii i przekonania o celowości i ładzie, który przepaja wszystko wokół.
Może sformułowanie
„zapis podróży” nie jest najszczęśliwsze. Bardziej chyba odpowiednie i
przystające do intencji Autora wydaje się być: „opisanie / opisywanie świata”.
Przecież w wezwaniu „mój kontynencie dłoni / co sypiesz ziarna / opisz /
trawy połonin miedziany ślad / skrót światła” przebłyskuje twarz, dłoń
niegdysiejszego kartografa, nanoszącego na białe mapy zarysy odkrywanych ziem.
Przyglądamy się więc
i temu światu, i opisującemu ów świat podróżnikowi, który z doświadczania
świata zdaje relację. Ale czy tylko z doświadczania? Takie ustawienie
podróżniczej perspektywy byłoby niesprawiedliwe, umniejszające wędrowca, który
wszakże nie tylko patrzy i opisuje: jego doświadczanie rzeczywistości,
filtrowane przez sposób widzenia / patrzenia, tworzy ją na nowo.
Opisanie świata staje się tu aktem kreacjonizmu: powołującego do życia – czy
może kierującego snop światła na coś, co czekało w mroku, by zostać stamtąd
wydobytym na powierzchnię – świat stanowiący wypadkową rzeczywistości i czułego
na jej piękno oka. To świat, z którego przybywa „krojczy liści”, gdzie „ze
skorupek wyskakują kurczęta chmur” a „nieme łabędzie śniegu słońce podrywa do
lotu”, gdzie „kamień
świeci gniazdami gnejsów”. Jak pięknie zaciera się granica między tym, co
rzeczywiste, a tym co wyobrażone, „zmyślone”; jak staje się płynna. „Zmyślam
was teraz / bonzaje kosodrzewin / uczynionych z halnego wiatru / i igieł
zielonych”. „Zmyślenie” staje się widomym świadectwem wejścia w pejzaż,
najpełniejszej – z możliwych – obecności.
Kartograf opisuje, ale i sam –
przez tworzony przez siebie opis – zostaje opisany. I nie ma w tym
sprzeczności. Jak celnie to wejście w pejzaż, będące ukoronowaniem podróżowania w zgodzie ze sobą i w zgodzie z
Naturą, ujął wcześniej Leopold Staff w wierszu „Wieczór”. Nie mogę oprzeć się
pokusie zacytowania go w tym miejscu, bo czytając ten krótki pięciowers,
widziałam też spokojną i zapatrzoną w przestrzeń twarz Autora tatrzańskiej
podróży:
Leżę na łodzi
W wieczornej ciszy
Gwiazdy nade mną
Gwiazdy pode mną
I gwiazdy we mnie
Szczególnie mocno ze Staffowym
„Wieczorem” współbrzmi Grelowe: Nie chciej być zawsze / starczy być chwilą.
Nierzadka zatem jest „podróżnych”
wierszach Macieja Greli kategoria uczestniczenia na zasadzie mocno i wyraźnie
zaakcentowanej obecności w świecie.
Można to chyba określić jako rodzaj zespolenia się ze światem,
wniknięcia weń wszelkimi możliwymi zmysłami, czego efektem są właśnie wiersze
bardzo sensualne, stworzone z dotykania, smakowania świata, odbierania go
wszystkimi zmysłami, nie tylko wzrokiem („podałaś mi garść wody”, „rozpraszam
okruszki biszkopta”, „słuchanie pieśni”, „z estymą patrzę na pobliską łąkę”).
Ale bycie obecnym to także rodzaj
dystansowania się, przyjmowania perspektywy obserwatora: „z niewidzialnej nici
pajączek / na tle cyrku nieba / próbuje złowić treść łątki / nie pomagam / ale
/ i nie przeszkodzę”. Ta strategia przeradza się w akceptację, zgodę na kształt
świata. Nie pomagam ale i nie
przeszkodzę – to rodzaj współuczestniczenia, które nie rezerwuje dla
siebie pierwszego planu, miejsca w pierwszym rzędzie. Nie ma uzurpacji mocy
sprawczej. Jest korne pochylenie głowy przed porządkiem rzeczy.
Obecność Greli jest możliwa
dzięki przekroczeniu i odrzuceniu Barańczakowego poczucia obcości, braku
przynależności. Barańczak przestrzega: „nie będziesz nigdy w świecie czuł się
jak u siebie w domu”, a Grela z poczuciem bezpieczeństwa wchodzi w ten świat,
ze słowami „otwórz szeroko okno”, pomimo zastrzeżenia: „nikt nas tu nie
zaprosił”. Zaproszenie nie jest potrzebne, kiedy jesteśmy u siebie; tam, gdzie
i tak przynależymy, nikt nie żąda okazania biletu wstępu.
Co ciekawe, poczucia
bezpieczeństwa nie zaburza nawet brak pewności. Paradoksalnie pewność nie jest
tu do niczego potrzebna: w wierszu „Żywi je mleko śniegu”, w przepięknej
końcowej strofie:
jakie widoki na przyszłość
ma sarna górska
nie wiem
niech skacze niech się mnoży
niech ją pozdrowi
gwasz dolin
Autor-Podróżnik pozwala sobie na
niewiedzę, wyraża na nią pełną zgodę. To zwyczajne „nie wiem”, które w
dzisiejszym świecie, zagonionym i zadyszanym w pościgu za wyspecjalizowaną
fragmentaryczną wiedzą, nie przekładającą się w żaden sposób na wiarygodny obraz
całości, jest świadectwem przekraczania granic własnego ego. Zamiast
pozyskiwania informacji i budowania banku danych – czuła, pełna życzliwości
obserwacja, empatia i zgoda na współuczestnictwo. Na tych samych prawach. Może
tylko tyle i aż tyle wystarczy, żeby „poczuć się jak w domu”? Aby zdobyć
pewność, że „idziesz w dobrym kierunku”? Trzykrotne, nieomal modlitewne wołanie
– zaklęcie kierowane w stronę sarny,
będące rejestrem dobrych życzeń: „niech skacze, nich się mnoży, niech ją
pozdrowi gwasz dolin”, jest odpowiedzią na bliskość, piękno i stanowi głos
serca.
Nie wiedza zatem – a rozumienie,
które jest dzieckiem uwagi i zachwytu nad światem, medytacją nad urodą
stworzenia. Jak w innym utworze dotykającym sedna podróżowania i przelotnej
obecności w świecie. Mam tu na myśli
„Modlitwę Pana Cogito – podróżnika” Zbigniewa Herberta i wersy:
Panie, dziękuję Ci, że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny
[…]
Pozwól o Panie […] żebym rozumiał innych ludzi inne języki i inne
cierpienia.
Tę uwagę i rozumienie odnajdujemy u
Greli także w wierszu „Mowa wołu uboga” z jedną z najbardziej wzruszających
wykładni modlitwy, jaką zdarzyło mi się spotkać.
Kiedy do głosu dochodzi nasze ego,
wypychając się przed szereg – modlitwa staje się koncertem życzeń. Kiedy
pozwalamy, aby rzeczy działy się zgodnie z porządkiem i zamysłem większym od
nich – modlitwa zmienia się w afirmację, w głoszenie piękna świata i stworzenia.
Chwilami oniryczne i zarazem mocno osadzone na ziemi są te tatrzańskie liryki,
z „wieczorną wokalizą dwóch krów / przemieszaną / z postronnym dźwiękiem /
dzwonków”; odnajdujące dla siebie przestrzeń, w której jest równowaga, harmonia
– gdzieś „między ziemią i niebem / jedyną pewną granicą”, jak pisze Grela w
wierszu „To my”.
W którymś momencie ta podróż staje się
Podróżą o wiele większą, czy może raczej można by to ująć tak: staje się jednym
z etapów Podróży, wędrówki, która została nam wyznaczona i od nas tak naprawdę
zależy, jaką przybierze formę; czy będziemy w niej widzieć wygnanie, czy nie do
końca odgadnioną konieczność, której istoty i charakteru – póki co – nie
jesteśmy w stanie odczytać. Credo podmiotu
lirycznego Macieja Greli, spotkanego na trasie, gdzieś między jednym wierchem a
drugim, na szlaku schodzącym ku dolinie, jest proste:
musimy
dalej wędrować
brzegiem
morskiego oka
jedyną
pewną granicą
między
ziemią i niebem
(„To my”)
Jak mocno i pewnie wybrzmiewa tu pewność
dotycząca celowości. Na tej granicy między niebem a ziemią jesteśmy mocno
osadzeni, żyjemy. Jesteśmy obecni a obecność zobowiązuje, nawet jeśli Autor
kreśli przewrotny obraz w zamykającym mikrocykl wierszu „Jak tak można”,
rysujący pokusę powrotu do domu „i w cieniu maku śnienia podróży”.
Tak wyraźna opozycja obecności /
ucieczki w sen, przytomności / zobojętnienia zmysłów makowym cieniem –
przypomina dwa ramiona drogowskazu, kierującego w dwa przeciwległe miejsca.
Sen jest tylko snem.
Wędrówka, droga jest granicą między
ziemią i niebem, ale i miejscem spotkania, połączenia. Może jest po to, aby
każdy nasz krok był kolejnym szwem ściegu, który został nam zadany do
wykonania. Swego rodzaju praca, żeby połączyć to, co wydawało się oddzielone;
przywrócić stan Harmonii i jedności między niebem a ziemią. Każdy ludzki gest:
współczucia, zachwytu, współcierpienia, rozumienia – łączy, zabliźnia to, co
rozdzielone. Sen leczy ego, ale nie leczy świata.
Zaczęłam od Barańczaka i jego pesymizmu;
lekiem nań jest świat i jego piękno, piękno stworzenia, Harmonia, która – jeśli
pozwolisz światu mówić do siebie – sprawi, że „będziesz zawsze w świecie
czuł się jak u siebie w domu”. Wiersze tatrzańskie Macieja Greli są zapisem
takiego właśnie odczucia, kojącego rodzaju obecności. Nie obiecują
natychmiastowej nagrody, gór złota; lojalnie uprzedzają: „Nie chciej być
zawsze. Starczy być chwilę”. Ale to właśnie chwila jest odpowiednią miarą
czasu, żeby przewlec igłę i uczynić krok do zespolenia kolejnym pociągnięciem
dwóch rozdzielonych brzegów – materii, świata, ziemi i nieba.
Ewa Kujawska