Bardzo lubię poszukiwać analogii
Bardzo lubię poszukiwać
analogii, ale nie tych, które przez pocięcie nożyczkami tworzą cytatami
zapożyczeń nową kreację, powstałą
po rozbiciu w umyśle kawałków wiedzy (to jak u Apolinaire’a
w jego zamyśle scalenia
przedtem poddanej analizie i rozbitej na cząstki znaczeniowe, i formalnie
i treściowo – martwej naturze – lub „wszystko
jedno” – nawet w wierszu) – obrazów, na temat
tego, co w sztuce
zaistniało.
Potrzebne jest jeszcze
rozumienie cytatów (a może świadomość całego „historycznego
magazynu” – arsenału sztuki)
i przyznanie się (przed samym sobą chociaż) do inspiracji.
Po to mamy kulturę. I
naprawdę nie możemy zabraniać sobie zachwytów nad dokonaniami innych
w przeszłości i czerpania po
prostu lekcji…
Są jeszcze inne drogi i
możliwości, by się te analogie zdarzały.
To jest jakby jednoczesność myślenia o sztuce i przeżywania,
bez względu na rozdźwięk w
czasie.
Idę tym tropem, może nawet aż
do szaleńczego wyważania otwartych już drzwi, którym szedł
ktoś w pasji pojmowania
cudu, piękna tego świata.
Bo zachwyt nie ustaje nigdy,
jeśli oko jest otwarte na piękno szeroko, lub w trakcie analizy –
kontemplacji jego, zmrużone
jak przed słońcem, aby zobaczyć całość!
To jest dochodzenie w sztuce
– twórczości – do pewnych wniosków, - te narzucają się
intensywniej, gdy myślimy o scaleniach formy i
treści w dziele.
Powidoki.
Strzemiński tak bardzo, z
tak wielką determinacją i pasją, próbował uchwycić właśnie widzenie w
Sztuce (ten szczególny etap
procesu tworzenia, już „twórczy” właśnie i potem zamienny z czymś,
co jest abstrakcją lecz… w naturze).
Czy jego dążność do abstrakcji
zredukowała obraz do jakiejś powierzchni nie-bytu, jakiejś już nie
harmonijnej, kompozycji?
Wydaje się, że nie.
Nie, nie poszedł tropem Cage’a
– nie wszystko może być dziełem: „pod warunkiem świadomej
decyzji o potraktowaniu
dźwięków jako muzyki”.
O nie!
Być może Cage coś otworzył –
zapewne tak się stało – w świadomości słyszenia. Może słyszenia
Całości, by w niej wybierać…
(tu można zwrócić ponownie uwagę na znaczenie pojęcia „całość”).
Strzemiński i Kobo byli malarzami.
I śmię twierdzić, że nawet po wyłożeniu w słowie swej teorii
nim pozostał na sposób
wyraźnie wizyjny.
Tym kompozycjom nie brak
kompozycji przecie!
Żyjący w latach 1912–1992 Cage,
był młodszy od Strzemińskiego (1893-1952). Ciągnął od
Duchampa…
Jak dobrze, że Strzemiński
pozostał na uboczu tych innych awangard.
Unizm – od unio, unire
– ‘jednoczyć’, a więc nie chodziło o rozbicie! Chodziło o całość.
Szkoda tylko, że nie widział
„abstrakcji” w „realizmie” (czy nie widział jej tam?), ogólnie tak
nazwałabym to zagadnienie
jego trwania w teorii i praktyce.
Jest wiele sprzeczności, także
w teorii Strzemińskiego.
Tu przykład: „kolory i
kształty powinny być tak zestrojone ze sobą, żeby nie tworzyły kontrastów i
żeby doskonale zamykały się
w ramach” (??). To przecież komponowanie. A brak kontrastu? Czy
on istnieje?
Jeśli jest światło…, o
świetle są kontrasty, chyba, że w wersji oślepienia – nie ma.
Może moje dywagacje sięgają
zbyt śmiało do porównań, ale wydaje mi się, że tę lukę wypełnia
twórczość Andrzeja.
Wiele razy jako malarz
miała, w sobie pretensję o przetwarzanie fotografii przez Andrzeja za
pomocą technicznych tricków.
Czego chciałam? Żeby malował? Tylko wiernie fotografował
specjalne wątki?
Myliłam się. I to też od
razu widziałam, patrząc jak komponuje właśnie.
Przez okno widzę „właśnie”,
jeden w tle przy ciemnej zieleni jasny, żółty, drżący do tego listek.
Listeczek.
Świecących jest dużo. A ten
właśnie przez kontrast. Czysta
abstrakcja.
Nie mam tak „ostrego”
narzędzia, które by to oddało.
Andrzej zrobiłby z tym
cudowny porządek – nie , nie tylko w jego technice.
W jego oku.
Grażyna Strykowska
23 listopada 2025r.









